24 września 2012

Deszczowa pogoda, niedzielna głodówka i wykłady

Cześć!


Postanowiłem, że jeśli będę miał robić sobie przerwę od pisania, to będzie to niedziela, bo i po co Was nudzić. Dzisiaj też na szybko, bo materiału zdjęciowego niewiele (chyba nawet tylko jedna fotki).

Pogoda ostatnio marna- słońce, jeśli wychodzi, to na kilka minut, potem chowa się za chmurami. I przelotnie pada. No, może nie całkiem przelotnie- cały wczorajszy dzień upłynął pod znakiem deszczu. I ciemnych chmur. Foto zrobione jeszcze w piątek- chmury bardzo nisko, całe obładowane wodą. Wiem, na zdjęciu prawie nic nie widać, przepraszam :(



Dzisiaj też popaduje. No, ale co będę o pogodzie pisał- w Polsce podobno tak samo.

Jako, że nie wiedziałem jak to tutaj się dzieje, poszedłem wczoraj kupić sobie coś na obiad do pobliskiego dyskontu. Jakież było moje zdziwienie, gdy musiałem pocałować klamkę (a raczej rolety antywłamaniowe). Czemu nikt mi nie powiedział, że tutaj praktycznie WSZYSTKO jest zamknięte w niedziele? No nieważne, musiałem zjeść kanapki na obiad. A na kolację jogurcik. Jak by nie było- wyjdzie mi to na zdrowie, bo mała dieta się przyda.

Co do dzisiaj- pogoda nie zachęcała do wstania rano, ale było trzeba- zajęcia od 9.00. Poszedłem, wchodzę, siadam. Wszystko jest w porządku, przychodzi spóźniony chwilę wykładowca. I nagle po kolei zaczynają schodzić się spóźnieni studenci- wyprosił wszystkich, którzy weszli do sali po nim. Powiedział, że nie mogą zostać. Cóż, w Polsce podobno też tak jest u tych bardziej "konserwatywnych" profesorów. Nieważne. Rozpoczął się wykład... i co? Jajco, nic nie rozumiem, wykłady z historii literatury francuskiej są prowadzone po hiszpańsku. Czego ja się właściwie spodziewałem?

Na swojsko brzmiącym "lingua francesa 3" nic ciekawego, potem okienko (po którym mieliśmy zajęcia z historii języka), a koleżanka zamówiła sobie kanapkę. Dostała jajecznicę zmieszaną z ziemniakami w formie omleta, włożoną między dwie części dość chrupkiego chleba (nie, nie WASA). Śmiesznie to wyglądało. Długo mi zejdzie, żeby przywyknąć do takiego jedzenia...


I tak mi minął dzisiejszy dzień- możliwe, że potem wyskoczę jeszcze na piwko- w biurze ESN (Erasmus Student Network) powiedzieli, że organizują mały wypad. A, że dzieje się to jedną ulicę ode mnie... ;) Nawet jeśli nie, to kupiłem sobie piwo 1906 (podobno dobre). Jak już spróbuję, to dam znać.

Tymczasem chyba będę kończył- jutro, bądź pojutrze spodziewajcie się małej notki o samej Galicji i Galicyjczykach- jak bardzo uważają się za nie-Hiszpanów i w ogóle.

To do jutra!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz