25 września 2012

3xG, czyli Galicja, Galego i Galicyjczycy

Cześć i czołem!


Od jakiegoś czasu zabieram się za tego posta i myślę, że mogę już coś na ten temat napisać. Dzisiaj chcę Wam pokazać, jak bardzo "obco" czują się Galicyjczycy w Hiszpanii.

Najpierw może trochę faktów. Język galicyjski (gal. galego, hiszp. gallego, port. galego) jest językiem indoeuropejskim, którym posługują się mieszkańcy Galicji i ościennych regionów. Niektórzy językoznawcy uważają, że galego, portugalski i mirandyjski to trzy odmiany tego samego języka. Sam język był w średniowieczu językiem literackim na Półwyspie Iberyjskim, był uznawany za język ludzi wykształconych. Po przemianach terytorialnych (gdy od Galicji odłączyło się hrabstwo Portucale), z galego wyodrębnił się język portugalski (a nie odwrotnie, co było dla mnie zaskoczeniem!).

Tyle historii. Obecnie, galego różni się od portugalskiego- jest silnie zhispanizowany. Wiadomo, jest dużo zmian graficznych i fonetycznych. Jest to zupełnie inny język, o czym przekonuję się codziennie, gdy wykładowcy tłumaczą coś studentom właśnie w galego.

Co do samych Galicyjczyków: jeszcze przed przyjazdem, rozmawiając z Khristihamem popełniłem małe faux-pas. Nazwałem go Hiszpanem. Na szczęście nie obraził się i szybko mi wytłumaczył, że on się Hiszpanem nie czuje i mam go tak nie nazywać. Jest z Galicji. Nawet strona uniwersytetu jest w galego, dopiero potem w castellano, po angielsku niewiele jest informacji.
Po przyjeździe tutaj przekonałem się dosadnie, że takich ludzi jak on jest tutaj cała masa. Przed głównym wejściem na mój wydział (Facultade de Filoloxía, co też napisane jest w galego) widnieje taki oto mural:


Napis znaczy mniej więcej "Uczymy się, żeby wyzwolić Galicję". No właśnie, Galiza jest ponoć nieoficjalną formą nazwy tego regionu. Z drugiej strony budynku możemy zobaczyć więcej, niestety dużo brzydszych (artystycznie) napisów:

"W Galicji uczymy w języku galicyjskim". Poniżej nazwa organizacji: Agir.

Khristiham wspomniał też o organizacji terrorystycznej "Resistancia Galega", podobno są to goście działający na terenie całej Galicji. Jest ich koło 20 i mają bomby wytworzone domowymi sposobami. Jego to śmieszy, mnie niebardzo (co jak nas wysadzą?!).

Cóż, tak jak mówiłem, nie tylko K. nie czuje się Hiszpanem, spójrzcie na to zdjęcie:


Ostatnio pisałem też, że był wkurzony, bo składając zamówienie na chińskie żarcie, nie mógł zrobić tego w galego. Otóż, jak mówi- nie przepada za używaniem hiszpańskiego, bo nie jest to jego rodzimy język...

Cóż, jak widzicie, sytuacja z zewnątrz może wydawać się zabawna, a sami Galicyjczycy chcą po prostu respektowania ich prawa do posługiwania się własnym językiem. Moim zdaniem jest to na miejscu- z mojego filologicznego punktu widzenia- zawsze warto pielęgnować języki, które są powoli wypierane przez te bardziej ekspansywne. Jak dobrze, że w całej Galicji, w szkołach, dzieciaki uczą się tego języka, ale także posługują się nim na co dzień w domach (bo czymże jest bierna nauka języka, jeśli nie mamy praktyki?).

W ogóle, w weekend Khristiham ma skoczyć do domu (jakieś 20km od Santiago) po jakieś podręczniki do galego dla mnie. A co, skoro jestem już tutaj, to uszanuję ich język i trochę go ugryzę, chociażby podstawy podstaw. Ot, tak dla siebie ;)


To chyba wszystko na dzisiaj. Mam nadzieję, że następnym razem będę miał już kilka anegdotek dotyczących samego języka, lub ludzi zamieszkujących ten region. A, no i chciałbym w końcu spróbować galicyjskiej kuchni, ale K. mówi, że powinienem iść do restauracji- sam nie gotuje zbyt dobrze.

Do usłyszenia!

1 komentarz: