30 września 2012

Campus Vida i nie tylko

Cześć!


Przepraszam, że nie pisałem- nie było o czym- cały tydzień siedziałem w domu. Tak, w Hiszpanii Galicji też można się przeziębić! Tym bardziej, że aura mi nie sprzyja- jest ciepło, ale pochmurno- zakładam deszczak. Potem zdejmuję, bo jest mi za gorąco, przewiewa mnie i tak w koło Macieju.

K. pojechał w piątek do domu. Wczoraj była impreza, mieliśmy razem iść, ale nie wrócił. Nie napisał, że go nie będzie, nie napisał, że będzie. Trudno, i tak się niezbyt czułem. Na uczelni, można powiedzieć, rok akademicki w pełni- wykładowcy zapowiadają kolokwia, mamy wejściówki... Trzeba do tego podejść z odpowiednim nastawieniem i chyba nie będzie tak źle.

Cóż, przejdźmy do sedna. Dzisiaj postanowiłem w końcu gdzieś wyjść. Miałem iść na stare miasto, ale po przejrzeniu mapy uznałem, że Campus Vida jest tak duży, że chyba warto zobaczyć co się dzieje po tamtej stronie miasta. Wychodząc z mojej ulicy zajrzałem do parku. Nawet nie wiedziałem, że jest taki duży i taki ładny:


Potem jeszcze taki domek dla ptaszków i piękna panorama z tarasu widokowego:

Postanowiłem porobić zdjęcia Katedrze z różnych stron i oto mam kilka takich zdjęć:

Potem droga prowadziła mnie prosto do kampusu, mijałem trochę kamieniczek. Najlepsze jest to, że piękne, wyremontowane kamienice stoją zaraz obok takich, całkowicie zaniedbanych, ale mających swój urok:

Potem poszedłem już prosto do Campusu Vida. Najpierw minąłem Facultad de Óptica y Optometría, przy którym rosły całkiem pokaźne palmy:

Ogólnie, ta część kampusu uniwersyteckiego jest największa, a przynajmniej na mapie zajmuje największą powierzchnię. Budynki wyglądają dość normalnie, toteż nie obfotografowałem ich zbytnio. Moją uwagę zwróciło jednak obserwatorium astronomiczne i audytorium (zdjęcia w tej kolejności:


Potem jeszcze pobieżny rzut oka na pomnik jakiejś grupy muzykantów i można powoli kierować się w stronę domu.


Ogólnie wyprawę uznaję za ciekawą- fajnie wiedzieć, że jest w Santiago jeszcze trochę miejsc poza Starym Miastem, gdzie można iść i posiedzieć w przyjemnym otoczeniu. Tymczasem będę powoli kończył- trzeba się przygotować do jutrzejszego dnia. Być może wprowadzi się do nas niewiasta z Brazylii, była przed chwilą oglądać mieszkanie i jej się spodobało. Mam nadzieję, że będziemy mieć nowego współlokatora (kę?) niedługo ;)

Trzymajcie się ciepło!

25 września 2012

3xG, czyli Galicja, Galego i Galicyjczycy

Cześć i czołem!


Od jakiegoś czasu zabieram się za tego posta i myślę, że mogę już coś na ten temat napisać. Dzisiaj chcę Wam pokazać, jak bardzo "obco" czują się Galicyjczycy w Hiszpanii.

Najpierw może trochę faktów. Język galicyjski (gal. galego, hiszp. gallego, port. galego) jest językiem indoeuropejskim, którym posługują się mieszkańcy Galicji i ościennych regionów. Niektórzy językoznawcy uważają, że galego, portugalski i mirandyjski to trzy odmiany tego samego języka. Sam język był w średniowieczu językiem literackim na Półwyspie Iberyjskim, był uznawany za język ludzi wykształconych. Po przemianach terytorialnych (gdy od Galicji odłączyło się hrabstwo Portucale), z galego wyodrębnił się język portugalski (a nie odwrotnie, co było dla mnie zaskoczeniem!).

Tyle historii. Obecnie, galego różni się od portugalskiego- jest silnie zhispanizowany. Wiadomo, jest dużo zmian graficznych i fonetycznych. Jest to zupełnie inny język, o czym przekonuję się codziennie, gdy wykładowcy tłumaczą coś studentom właśnie w galego.

Co do samych Galicyjczyków: jeszcze przed przyjazdem, rozmawiając z Khristihamem popełniłem małe faux-pas. Nazwałem go Hiszpanem. Na szczęście nie obraził się i szybko mi wytłumaczył, że on się Hiszpanem nie czuje i mam go tak nie nazywać. Jest z Galicji. Nawet strona uniwersytetu jest w galego, dopiero potem w castellano, po angielsku niewiele jest informacji.
Po przyjeździe tutaj przekonałem się dosadnie, że takich ludzi jak on jest tutaj cała masa. Przed głównym wejściem na mój wydział (Facultade de Filoloxía, co też napisane jest w galego) widnieje taki oto mural:


Napis znaczy mniej więcej "Uczymy się, żeby wyzwolić Galicję". No właśnie, Galiza jest ponoć nieoficjalną formą nazwy tego regionu. Z drugiej strony budynku możemy zobaczyć więcej, niestety dużo brzydszych (artystycznie) napisów:

"W Galicji uczymy w języku galicyjskim". Poniżej nazwa organizacji: Agir.

Khristiham wspomniał też o organizacji terrorystycznej "Resistancia Galega", podobno są to goście działający na terenie całej Galicji. Jest ich koło 20 i mają bomby wytworzone domowymi sposobami. Jego to śmieszy, mnie niebardzo (co jak nas wysadzą?!).

Cóż, tak jak mówiłem, nie tylko K. nie czuje się Hiszpanem, spójrzcie na to zdjęcie:


Ostatnio pisałem też, że był wkurzony, bo składając zamówienie na chińskie żarcie, nie mógł zrobić tego w galego. Otóż, jak mówi- nie przepada za używaniem hiszpańskiego, bo nie jest to jego rodzimy język...

Cóż, jak widzicie, sytuacja z zewnątrz może wydawać się zabawna, a sami Galicyjczycy chcą po prostu respektowania ich prawa do posługiwania się własnym językiem. Moim zdaniem jest to na miejscu- z mojego filologicznego punktu widzenia- zawsze warto pielęgnować języki, które są powoli wypierane przez te bardziej ekspansywne. Jak dobrze, że w całej Galicji, w szkołach, dzieciaki uczą się tego języka, ale także posługują się nim na co dzień w domach (bo czymże jest bierna nauka języka, jeśli nie mamy praktyki?).

W ogóle, w weekend Khristiham ma skoczyć do domu (jakieś 20km od Santiago) po jakieś podręczniki do galego dla mnie. A co, skoro jestem już tutaj, to uszanuję ich język i trochę go ugryzę, chociażby podstawy podstaw. Ot, tak dla siebie ;)


To chyba wszystko na dzisiaj. Mam nadzieję, że następnym razem będę miał już kilka anegdotek dotyczących samego języka, lub ludzi zamieszkujących ten region. A, no i chciałbym w końcu spróbować galicyjskiej kuchni, ale K. mówi, że powinienem iść do restauracji- sam nie gotuje zbyt dobrze.

Do usłyszenia!

24 września 2012

Deszczowa pogoda, niedzielna głodówka i wykłady

Cześć!


Postanowiłem, że jeśli będę miał robić sobie przerwę od pisania, to będzie to niedziela, bo i po co Was nudzić. Dzisiaj też na szybko, bo materiału zdjęciowego niewiele (chyba nawet tylko jedna fotki).

Pogoda ostatnio marna- słońce, jeśli wychodzi, to na kilka minut, potem chowa się za chmurami. I przelotnie pada. No, może nie całkiem przelotnie- cały wczorajszy dzień upłynął pod znakiem deszczu. I ciemnych chmur. Foto zrobione jeszcze w piątek- chmury bardzo nisko, całe obładowane wodą. Wiem, na zdjęciu prawie nic nie widać, przepraszam :(



Dzisiaj też popaduje. No, ale co będę o pogodzie pisał- w Polsce podobno tak samo.

Jako, że nie wiedziałem jak to tutaj się dzieje, poszedłem wczoraj kupić sobie coś na obiad do pobliskiego dyskontu. Jakież było moje zdziwienie, gdy musiałem pocałować klamkę (a raczej rolety antywłamaniowe). Czemu nikt mi nie powiedział, że tutaj praktycznie WSZYSTKO jest zamknięte w niedziele? No nieważne, musiałem zjeść kanapki na obiad. A na kolację jogurcik. Jak by nie było- wyjdzie mi to na zdrowie, bo mała dieta się przyda.

Co do dzisiaj- pogoda nie zachęcała do wstania rano, ale było trzeba- zajęcia od 9.00. Poszedłem, wchodzę, siadam. Wszystko jest w porządku, przychodzi spóźniony chwilę wykładowca. I nagle po kolei zaczynają schodzić się spóźnieni studenci- wyprosił wszystkich, którzy weszli do sali po nim. Powiedział, że nie mogą zostać. Cóż, w Polsce podobno też tak jest u tych bardziej "konserwatywnych" profesorów. Nieważne. Rozpoczął się wykład... i co? Jajco, nic nie rozumiem, wykłady z historii literatury francuskiej są prowadzone po hiszpańsku. Czego ja się właściwie spodziewałem?

Na swojsko brzmiącym "lingua francesa 3" nic ciekawego, potem okienko (po którym mieliśmy zajęcia z historii języka), a koleżanka zamówiła sobie kanapkę. Dostała jajecznicę zmieszaną z ziemniakami w formie omleta, włożoną między dwie części dość chrupkiego chleba (nie, nie WASA). Śmiesznie to wyglądało. Długo mi zejdzie, żeby przywyknąć do takiego jedzenia...


I tak mi minął dzisiejszy dzień- możliwe, że potem wyskoczę jeszcze na piwko- w biurze ESN (Erasmus Student Network) powiedzieli, że organizują mały wypad. A, że dzieje się to jedną ulicę ode mnie... ;) Nawet jeśli nie, to kupiłem sobie piwo 1906 (podobno dobre). Jak już spróbuję, to dam znać.

Tymczasem chyba będę kończył- jutro, bądź pojutrze spodziewajcie się małej notki o samej Galicji i Galicyjczykach- jak bardzo uważają się za nie-Hiszpanów i w ogóle.

To do jutra!

22 września 2012

Dzień V

Dzisiaj szybka notka, właściwie o niczym.


Rolety antywłamaniowe to zło- zaciągasz takie, budzisz się o 6 rano, bo przecież jeszcze ciemno, patrzysz na zegarek, a tu 11! Dobrze mi się spało, ale to chyba zasługa niewielkiej ilości wina wypitego wczoraj. Prosto spod San Sebastian- do jednej ze współlokatorek przyjechał kolega i przywiózł wino, właśnie z jego rodzinnej miejscowości. Całkiem niezłe. Do tego gulasz- mniam.

Miałem jechać dzisiaj na Woodstock Galicia, ale zrezygnowałem, musiałbym spędzić całą noc poza miastem z Galicyjczykami, którzy nie chcą mówić po hiszpańsku... No, i pogoda brzydko się zapowiada, mam wrażenie, że słyszałem też grzmot.

Swoją drogą, skoro już przy wodzie jesteśmy. Szedłem wczoraj po starówce, gdzie pełno restauracji z owocami morza. Jakże szkoda mi się zrobiło tych wszystkich homarów i krabów, gdy mijałem takie oto akwaria:



Jak mówiłem- nie potrafię robić zdjęć, tym bardziej zabrudzonym akwariom i zwierzętom gnieżdżącym się w nich. Gdybym miał sobie takiego kraba wybrać i powiedzieć "tego macie mi przyrządzić", to na pewno bym tak nie zrobił. Może to taka hipokryzja, ale wolę widzieć, że mięso od początku naszej "znajomości" jest martwe, a nie zabijane na moich oczach.

Na Starym Mieście, tuż przy Katedrze stoi dwóch św. Jakubów, którzy ochoczo pozują do zdjęć z turystami:


Chciałem też machnąć fotkę panu grającemu na dudach, ale jak zorientował się, że skierowałem aparat w jego stronę (stałem dość daleko), to chamsko zasłonił twarz. No z czymś takim to się jeszcze nie spotkałem.

Aha, zza okna słychać jakieś śmiechy i krzyki, czyżby sąsiedzi kierowali się w stronę jakiegoś pubu? Ja też dzisiaj gdzieś wyskoczę, jeśli mi się uda. Tymczasem kończę.
Do jutra, prawdopodobnie.

21 września 2012

Dzień IV

Hola!

Dzisiaj praktycznie nie mam o czym się rozpisywać- co prawda narobiłem trochę zdjęć wracając z uczelni (poznałem kolejną Polkę!), ale nie bardzo wiem, jak je opisywać.


Miałem za to pokazać, jak moja ulica wygląda od frontu- tył macie w poprzedniej notce. Otóż jest to najzwyklejsza w świecie, jednokierunkowa z całą masą sklepów typu Stradivarius, Intimissimi i tak dalej. Łapcie foty:



Tak właśnie się nazywa. Khristiham mówi, że to "General Army". Ale ja mu nie wierzę, to pewnie jakieś przekleństwo w tym ich diabelskim języku! Swoją drogą, cała Galicia uważa się za odrębne państwo, ew. państwo w państwie, tłamszone przez Hiszpanię. I współlokator jest tego wspaniałym przykładem. Wczoraj dzwonił zamówić sobie obiad. Był wręcz oburzony, że musiał rozmawiać po hiszpańsku, bo przecież jest w Galicji i każdy powinien mówić w tym języku! Poza tym, to sympatyczny chłopak jest.

No, ale miało być o ulicy. Tak jak mówiłem, nic specjalnego, ale wygląda sto razy lepiej, niż widok, który mam z okna.



O, i Stradivarius jest, tak jak mówiłem:


W Santiago bardzo dużo jest prawników. Albo ja poruszam się po takich ulicach. No nie ma bloku, gdzie nie byłoby biura jakiegoś "abogado". Nawet przy wejściu do mojej klatki wiszą dwie tabliczki (swoją drogą, całkiem ładnie wyglądające) informujące, że prawnicy mają tu swoje biura. O, tutaj:



Jeszcze jedna rzecz. Tutaj nawet drzwi wejściowe do mieszkań różnią się od tych w Polsce. Nie ma w nich klamek (od zewnętrznej strony oczywiście)! Jest tylko nieruchoma gałka. I to też nie tam, gdzie w normalnych drzwiach powinna być. Jest po środku. Druga sprawa: takich drzwi nie zamyka się na klucz. Cały dzień są "otwarte". Ale! Jeśli się zapomni klucza, a w domu nikogo nie ma, to mieszkanie się "zatrzaskuje"- nie ma możliwości otwarcia go od zewnątrz bez klucza (gałka się nie rusza, nie zwalnia zamka). Wygląda to tak:



Prawda, że ślicznie?

Przepraszam, że tak nudzę- chcę sobie wyrobić nawyk pisania codziennie, żeby później nie było "napisałbym coś, ale mi się nie chce". Poza tym, nie mam zbytnio materiału, bo niewiele się dzieje póki co. A przecież nie będę opisywał tego w sposób "o 8.00 zjadłem śniadanie a o 8.30 wyszedłem z domu, potem na uczelni spotkałem X i miałem przedmiot Y"... Nieważne. Niedługo obiecuję poprawę. Do następnego!


P.S. Dodałem dzisiaj możliwość dodania kanału RSS- będziecie mieli dostęp do nagłówków moich postów za pomocą jednego kliknięcia. Możecie też obserwować. Wszystko to po prawej stronie, zapraszam!

20 września 2012

Dzień III

Dzisiaj bez szału. Wstałem o 8, poszedłem na 10. na zajęcia, gdzie spotkałem Francuzkę poznaną wczoraj- posłużyła mi za tłumaczkę hiszpański -> francuski. Rozumiem, żeby ekspedientka w sklepie nie mówiła po angielsku, ale pracownik dziekanatu na uczelni?
Miałem iść na angielski i francuski, na angielski nie dotarłem (nie zdążyłem, bo szukałem sali), na francuskim byłem- te zajęcia prowadzi bardzo miła pani lektorka. Potem udałem się jeszcze do biura profesorki od angielskiego- dogadałem się z nią- pomogła mi, pokazała gdzie mam szukać tego nieszczęsnego planu zajęć i jak to robić. Nawet wydrukowała mi rozkład zajęć z angielskiego.

Przy wyjściu z budynku zainteresowały mnie ustawione podłużnie stoły, przy których ludzie "bawili się" iPadami- okazało się, że gościu, który to zorganizował pracuje w jakiejś firmie, która tworzy software dla iPadów, do rozpoznawania pisanych znaków. Oczywiście się zgodziłem i wziąłem udział. Polegało to na przepisywaniu pokazanych wyżej zdań/słów/numerów. I żeby robić to tak, jak pisze się normalnie. Zajęło chwilkę, a niech się rozwijają ;)

Przy okazji poznałem pewnego Łukasza- też Erasmusa, tyle, że studenta kulturoznawstwa. Gościu od razu mnie zadziwił- przyjechał do Santiago na stopa. Ja rozumiem, że samo podróżowanie jest dość popularne, ale przyjechać tutaj? Z całym bagażem? Nieźle... Okazało się, że nie ma gdzie mieszkać, jak mu się nie uda nic znaleźć do następnego tygodnia to pewnie się dogadamy i zamieszka u nas (będzie akurat jeden pokój wolny).

Potem zajrzałem do Orange, bardzo miło gadało mi się z panią ekspedientką, sprzedała mi kartę Mundus za 9 euro, gdzie miałem 5 euro na rozmowy zagraniczne i 4 euro na miejscowe. Nie wiem jakim cudem, potem, dostałem esemesa, że mam już tylko 70 centów. Pewnie głupia komórka połączyła się z internetem i mi ściągnęli ponad 4 euro. Niedobrze :/

No nic. Dzisiaj notka mało treściwa, ale dam kilka fotek. Kilka osób pytało, jak wygląda "mój" pokój. Nie jest on mój, bo dzielę go na razie z gościem, który mieszka tu na co dzień. Dziewczyny, które zajmują dwa pozostałe pokoje, wyprowadzają się za tydzień i się przenoszę. No, ale ten, w którym mieszkam teraz, wygląda tak (po drobnym uprzątnięciu):



Zanim tu przyjechałem, myślałem, że będę spał na podłodze, ale Khristiham się postarał i zbudował mi drugie łóżko (dosłownie, dziewczyny mówią, że wcześniej go nie było). To po lewej z żółtą kołdrą jest moje.

Widok z okna, jak sami widzicie, nie wygląda najlepiej, tutaj dwie kolejne fotki:




Dziwne, bo uliczka, w której znajduje się budynek wygląda całkiem nieźle (mogę zrobić jutro zdjęcia). Jest trochę sklepów z odzieżą (Bershka, Sfera, chyba nawet Stradivarius). No ale wiadomo, od frontu musi się prezentować, a z tyłu nie.

Specjalnie dla Olijur mam zdjęcia mojego "Welcome Kit'u" z Universidade de Santiago de Compostela. Pierwsza rzecz, którą dostałem, to sporej wielkości segregator, w którym mam przegródki na notatki plus fajnie "zamontowany" kalendarzo-zeszyt- tylna część okładki włożona jest do folii, co pozwala na trzymanie segregatora i zeszytu jako jednej całości. Wiele osób (głównie dziewczyn) chodzi z tym po ulicy. Przypomina mi to trochę lansowanie się torbami lub kubeczkami ze Starbucksa :D




Drugi gratis to czarna koszulka z logo uczelni. Pan, wydając mi ją, dał mi rozmiar L. Gdy zapytałem, czy mogę prosić inny, to powiedział, że mniejszych nie ma. Jakie było jego zaskoczenie, gdy powiedziałem, że chcę XL. Podobno wszyscy chcą mniejsze i byłem pierwszą osobą proszącą o większą. A co tam, wolę jak będzie na mnie wisieć, niż mam wyglądać jak kawałek szynki w siatce.



Dodałem na facebooku miejscowy ESN (Erasmus Student Network)- od razu zasypali mnie zaproszeniami do wydarzeń. I tak, dzisiaj jest impreza dla singli. Ale, że singlem nie jestem, to nie idę. Z resztą, obrazek chyba mówi sam za siebie, czym ma być ta impreza :D



Na dzisiaj to chyba wszystko- jutro dwie godziny "Expresión escrita francesa", czyli pisania po francusku. Pozdrawiam serdecznie i żegnam. Dawid Kask, Santiago de Compostela

19 września 2012

Dzień II

Okej. Miałem pisać wieczorem, ale pomyślałem, że dodam posta już teraz. Jestem całkiem nieźle zaskoczony- od wczoraj odwiedziliście mojego bloga prawie 300 razy ;) Dzięki!

Do rzeczy: wstałem dzisiaj rano z zamiarem skoczenia na uczelnię i załatwiania kolejnych spraw. Po drodze oczywiście narobiłem kilkadziesiąt fotek. Błądząc po starówce (dobra, nie błądząc, miałem mapę) dotarłem do niewielkiej uliczki, która urzekła mnie swoją budową- ma duży kąt nachylenia. Poczułem się jakbym schodził z jakiejś sporej góry.

Tutaj widok z dołu. Warto dodać, że uliczka ta nie prowadzi w żadne konkretne miejsce. Ot, jest ślepa na szczycie (są tylko schodki dla pieszych).

Idąc dalej, dotarłem do dość dużego "tarasu widokowego" (przynajmniej tak to wyglądało), z którego moim oczom ukazał się taki oto mural:

Budynek od razu wydaje się ładniejszy, nie? Zwłaszcza, że jest strasznie obskurny i obdrapany.
Co do ptaków- już przy budynku uczelni, spojrzałem na kaczki. Właściwie to nie są to kaczki, to chyba gęsi, prawda? Niech ktoś mnie poprawi ;) Ogólnie sympatyczne ptaszki, tylko jeden trochę się wkurzał, że je tak fotografuję. Zwykłych kaczek nie uświadczyłem, był za to łabędź.

Na uczelni oczywiście nie załatwiłem nic konkretnego- koordynatorka powiedziała, że muszę wybrać jak najwięcej przedmiotów, przejść się na każdy z nich i potem przeanalizować, co mi pasuje, a co jest za trudne. I dopiero do niej wrócić. Nie mogła mi napisać od razu, że mam się przygotować do zajęć? Poszedłbym dzisiaj już. No trudno. Przy drodze powrotnej postanowiłem dalej pozwiedzać starówkę.

I tutaj kolejna rzecz, o której warto wspomnieć: jak dla mnie, w Santiago ciężko znaleźć konkretną ulicę. Czemu? Bo z tego co zauważyłem, nazwy ulic są tylko na narożnych budynkach danej ulicy. Oczywiście, jeśli jest się na skrzyżowaniu, to problemu nie ma, ale jak się w jakąś wąską uliczkę wejdzie, to ciężko potem się domyślić. Samo oznakowanie jest bardzo ładne i ujednolicone- ot, ładnie wypiaskowana nazwa.


Dalsza droga była bardzo przyjemna, chociaż zatłoczona- w mieście spotkać można całe masy pielgrzymów, jak i mieszkańców. Bardzo spodobał mi się jeden budynek- właściwie to nie wiem czemu, ale ma swój klimacik.


Ostatnim moim przystankiem przed powrotem do mieszkania było miejsce, które polecało mi wczoraj tych dwóch gości, którzy mnie podrzucili. Praza de Galicia (The Galician Place, jak określił to wczoraj jeden z nich). W sumie nie zauważyłem tu nic szczególnego, ale może faktycznie wieczorami dzieje się tu coś fajnego.


Tyle na temat dzisiejszego zwiedzania. Łaziłem jeszcze po operatorach sieci komórkowych szukając najlepszej oferty. Chyba wezmę Orange, bo rozmowy do Polski ma tanie. Miejscowe z resztą też.

Kilka osób mówiło, że chciałoby, żebym pisał o jedzeniu. Jeśli będę jadł coś naprawdę regionalnego i wartego wspomnienia- napiszę. Póki co, jadłem tylko paczkowane chorizo (kiełbasę)- jest całkiem smaczne, tylko strasznie śmierdzi, co mi przeszkadza.

Piłem też piwo Estrella Galicia, ale o piwach zrobię osobny wpis, jak już posmakuję kilku rodzajów ;) W ogóle, współlokator zaproponował jechać w weekend na "WOODSTOCK GALICIA"- ciekawe jak to wygląda. Sam festiwal odbywa się niedaleko- pewnie spróbuję, zawsze warto posłuchać nowej muzyki i poszerzyć horyzonty (a już na pewno o takie zespoły, które do Polski po prostu nie docierają).

Kończę, trzeba się jeszcze czymś zająć. Jeśli macie jakieś życzenia- piszcie, zobaczymy co da się zrobić ;) Olijur- zdjęcie koszulki wrzucę jutro, teraz nie chce mi się już robić zdjęcia :P

Do zobaczenia!

18 września 2012

Dzień I

Witajcie!

To mój pierwszy post, a bloga dedykuję znajomym, którzy chcą się dowiedzieć, co u mnie słychać. Jednakże, mam nadzieję, że od czasu do czasu wpadnie tu ktoś przypadkowy, więc w kwestii przedmowy- nazywam się Dawid, normalnie studiuję w Gdańsku, a dzisiaj przyjechałem do Santiago de Compostela. Nie, nie na pielgrzymkę- na erasmusa.

Długo myślałem nad wszystkim- nad sensem prowadzenia tego bloga, nad jego tytułem, czy o czym ma być pierwsza notka- a wiadomo, zawsze najtrudniej jest zacząć. Cóż- ten blog nie będzie o kulturze Hiszpanii, czy Galicji jako-takiej. Będzie o moim pobycie tutaj- przygotujcie się więc na 4 miesiące notek. Ze zdjęciami. Chcę po prostu udokumentować tę przygodę w trochę lepszy sposób, niż samymi zdjęciami.

Możemy zaczynać? Gotowi? Ok.

Jak się tu znalazłem? O 17.15 wyleciałem samolotem z Modlina, żeby po 3h wylądować w Barcelonie i przygotować się do prawie dziesięciogodzinnego oczekiwania na przesiadkę, bo lot do samego Santiago miałem o 5.55. Bardzo dobrze się złożyło i spotkałem parę Polaków- pozdrawiam Was, Alku i Paulino ;) Potem dołączył się jeszcze jeden jegomość ze stolicy- tak we czwórkę czekaliśmy na swoje loty.

Na lotnisku w Santiago byłem koło 8, skąd odebrał mnie Hiszpan-tubylec z którym mam tu mieszkać. Koło 9-tej byliśmy już w mieszkaniu. Uznałem, że nie opłaca mi się spać, przecież zdrzemnąłem się w Barcelonie i w samolocie- poszedłem pozałatwiać pierwsze formalności związane z przyjazdem- musiałem odwiedzić tutejsze Biuro Wymiany Zagranicznej.

Złym pomysłem (albo wręcz przeciwnie, bardzo dobrym) było wyjście samemu- skręciłem w złe ulice i wylądowałem w zupełnie innej części miasta, niż powinienem był. Na szczęście spotkałem dwóch mieszkańców Santiago, którzy wskazali mi drogę. Chyba im się mnie bardzo szkoda zrobiło, bo jak już odszedłem, zaczęli za mną biec i zaproponowali podwózkę- nie powiem, strasznie miłe z ich strony.

I tak pozałatwiałem wszystkie formalności na dzisiaj, dostałem koszulkę uniwersytetu i w ogóle. Postanowiłem trochę połazić, porobić zdjęć. Na przykład takiej urokliwej uliczce:

Niestety, nie mam profesjonalnego aparatu, na fotografowaniu też nie znam się w ogóle, ale będę wrzucał od czasu do czasu jakieś fotki, ot tak. Czasem z podpisem, czasem bez. Fotki można powiększyć po prostu w nie klikając.

Pobłądziłem trochę po starówce- już teraz wiem, że jest śliczna. I ma swój klimacik. Tutaj zdjęcie małej restauracyjki, gdzie ludzie wcinają sobie to, co zamówili, siedząc na skrzynkach:



 Mógłbym długo tak łazić, ale uznałem, że zrobiłem się głodny i najlepiej będzie wrócić do mieszkania. Cyknąłem jeszcze taki widoczek:



Po czym wróciłem do siebie.

Pierwszy dzień bardzo na plus: ludzie otwarci, ja będąc dobrym obcokrajowcem- pytam, czy ktoś mówi po angielsku, a jak nie, to sam staram się dukać po hiszpańsku. Pewnie komicznie to wygląda, ale mam nadzieję na poprawę.

Jutro kolejny krok formalności, a ja kończę tutaj i przepraszam za taką ścianę tekstu w pierwszej notce. Obiecuję więcej zdjęć następnym razem!