26 listopada 2012

Wycieczka do Coruni

Cześć! Miałem pisać tydzień temu o strajku, ale serio nie było o czym- na poranną manifestację nie zdążyłem, wieczorna była paskudnie nudna i porównywalna do poprzedniej. 

Byłem ostatnio za to w miejscowości A Coruña, czyli największym porcie i mieście przemysłowym Galicji. I stolicy jednego z czterech regionów Galicji. Za to Santiago jest stolicą całej Galicji, ale mniejsza, do teraz nie potrafię tego zrozumieć ;P

Od początku wycieczki chmury zapowiadały niemiłe przeżycia. Najpierw pojechaliśmy do Wieży Herculesa, czyli ostatniej zachowanej latarni morskiej zbudowanej przez Rzymian i zarazem najstarszej działającej. Świadomość, że jest się w budynku, który ma koło 1800 lat robi wrażenie. Nawet, jeśli nie jest jakoś specjalnie imponujący, wielki i w ogóle.



Wchodząc na wzgórze na którym stoi latarnia, podziwialiśmy niewielką plażę, potem jednak zaczęło padać i trzeba było lecieć jak najszybciej na górę, bo deszcz był cholernie zdradliwy i padał... poziomo!



Pojechaliśmy do oceanarium, które może nie było jakieś wielkie, ale miało fajne ryby, kilka rekinów i małe fokarium. Foczki były bardzo przyjaźnie nastawione, szkoda, że nie trafiliśmy na żadne ich karmienie, czy coś...




Potem poszliśmy do baru, żeby napić się czegoś ciepłego i po prostu chwilę odsapnąć od wichury, a stamtąd ruszyliśmy do interaktywnego muzeum rodzaju ludzkiego Domus. Wszystko stworzone z myślą o dzieciakach, człowiek opisany począwszy od DNA, przez kolejne zmysły i narządy. Mimo, że niby wystawa dla dzieciaków, to też się nieźle bawiliśmy. Można było poznać różne smaki, zapachy, zobaczyć niebieskiego szkieletora, a nawet posągi przodków. Nawet sobie trzasnąłem z nimi zdjęcie.



Po zwiedzeniu całego Domusa (u?) wybraliśmy się jeszcze na wzgórze z którego widać panoramę całej Coruni, ale niestety mój aparat jest za słaby na wieczorne fotki panoramy i na nic poszły moje błagania. Ostatnim przystankiem było centrum handlowe Marineda City. Podobno drugie pod względem wielkości w Europie. Faktycznie, moloch wielki, ludzi od cholery, kolejki kilometrowe... nic przyjemnego właściwie. No, ale imponujący. 

W planach było jeszcze jechanie na starówkę, ale było cimno i zimno, więc postanowiliśmy wracać do Santiago. A i się dobrze złożyło, bo o 1 byłem umówiony na wyjście na imprezę, co u mnie nie zdarza się zbyt często :P

Dzisiaj dostałem wyniki badań krwi, które zrobiło Centrum Transfuzji w Galicji. Z tego co rzuciłem okiem, to wszystko jest w porządku, tam gdzie choroby, testy wypadły "negatywnie", na reszcie wyników się nie znam. Swoją drogą, miła sprawa. W Polsce trzeba poprosić o wyniki- tutaj przysyłają sami.

Tym chyba będę kończył. Nie wiem kiedy następny wpis. Kiedyś na pewno. Zaglądajcie od czasu do czasu i dajcie znać w komentarzach, że mnie czytacie. To bardzo ważne!

5 komentarzy: