12 listopada 2012

Wybrali się do Ourense zobaczyć Magosto

Cześć!
Tak jak obiecałem, jestem świeżo po wycieczce do Ourense i mam krótką (albo i dłuższą, zobaczymy) relację.

Ruszyć mieliśmy o 14, ale oczywiście połowa ludzi się spóźniła, więc ostatecznie wyjechaliśmy o 14.30 spod parku Alameda. Po jakiejś godzince jazdy (i zorientowaniu się, że na pokładzie są jacyś Polacy!) dojechaliśmy do naszego pierwszego celu: term! Pogoda nie była zachęcająca, ale jak już zobaczyłem delikatną parę unoszącą się z tych małych zbiorników wodnych, od razu poleciałem się przebrać, wskoczyłem i... cholera, w niektórych miejscach nawet parzyło!



Niestety, nie mogłem źródełkom zrobić zdjęć z bliska, bo panowie ochroniarze nie pozwalali, ale wierzcie- było cholernie przyjemnie :D Błogo wręcz. O 17 trzeba było się zbierać na Stare Miasto do Ourense, więc szybko się przebraliśmy, organizatorzy porobili zdjęcia, zapoznałem się z polskimi dziewczynami (które były nieźle zaskoczone moją obecnością) i ruszyliśmy dalej.

Po wyjściu z autobusu ruszyliśmy do małej fontanny z której także płynęła gorąca woda (temperatura sięga  67 stopni!, woda jest średnio-zmineralizowana, inhalacje pomagają na kaszel i choroby układu dróg oddechowych).



Po szybkim przegrupowaniu się i krótkim marszu doszliśmy wreszcie do miejsca docelowego, gdzie odbywała się cała impreza. Ale może najpierw odpowiem na pytanie "Co to jest Magosto?".
Otóż Magosto (źródła nazwy językoznawcy doszukują się w Magnus Ustus (wielki ogień) albo Magum Ustum (tłumaczący magiczny charakter ognia)) jest świętem obchodzonym w północnej Hiszpanii (m.in. właśnie w Galicji), ale także w Portugalii. Międzynarodowo nazywa się to podobno "Świętem kasztana", który jest głównym "składnikiem" imprezy (drugim jest ognisko). Kasztan był z resztą tutaj głównym składnikiem pożywienia (aż do XVI wieku, kiedy z Ameryki przywieziono kukurydzę i ziemniaki). Świętuje się poprzez jedzenie pieczonych kasztanów, picie młodego wina i jedzenie kiełbasy. W Ourense dodatkowo Magosto zbiega się z Dniem św. Marcina.





No, więc po dojściu na plac od razu dowiedzieliśmy się, że jest możliwość dostania kubeczka wina, woreczka kasztanów i buły z zapiekaną kiełbasą w środku za 1 euro- nie było chyba osoby, która nie poszłaby na taki układ. Ale zanim ktoś z organizacji załatwił to jedzenie dla nas, poszliśmy pozwiedzać, m.in. katedrę (na zdjęciu wyżej). Po niedługim czasie wróciliśmy, każdy dostał swój przydział i zaczęło się pałaszowanie. Nawet mi smakowało, co z hiszpańską kiełbasą w moim wypadku nie jest zbyt oczywiste. Potem ze znajomymi uznaliśmy, że zrobimy sobie jeszcze jedną kolejkę, więc po kilku szklaneczkach wina było już wesoło.
Oczywiście takie święto nie mogło odbyć się bez muzyki (dla starszych) i pewnych zabaw dla dzieci, dlatego mam filmik który chociaż po części to obrazuje. Pierwsze ujęcie to tradycyjny, galicyjski zespół muzyczny, potem zabawa dla dzieci, następnie zabawa, w którą bawiliśmy się my (chodziło i zdeptanie balonika innej osobie w taki sposób, żeby swój utrzymać jak najdłużej) i znowu muzyka.


Potem wypiliśmy jeszcze trochę Licor Café, czyli trunek na bazie kawy. Strasznie słodkie. Przyjechała straż pożarna, ugasili ognisko i impreza się skończyła. Poszliśmy na drugi koniec miasta do pubu, potem szybko do autobusu i o 1.30 byliśmy już w Santiago. Jeszcze mała porcja losowych zdjęć:





A teraz już kończę. W środę strajk generalny w całej Hiszpanii, może będę miał coś ciekawego. Hasta pronto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz